Wstęp.

Zaczynam w końcu. Postanowiłem wreszcie o tym napisać i pewnie uznacie mnie za wariata jednak to wszystko o czym tu będzie mowa … zdarzyło się naprawdę. Wiele osób uważa, że możliwa jest tylko jedna opcja: schizofrenia albo opętanie, przy czym nie egzorcyzmuje się schizofrenika bo na chorobę psychiczną najlepsze są odpowiednie leki no i dobry lekarz psychiatra który je choremu przepisze. A w krytycznych momentach zaleca się pobyt w psychiatryku. Kościół jednak już od jakiegoś czasu przyznaje, że możliwe jest i to i to jednocześnie. A w moim przypadku? Ale może zacznę od początku. Moje życie było zawsze, hmmm … ja bym użył tu takiego określenia które może wywołać uśmiech, było „lewe”. Co przez to rozumiem? Wszystko: rodzinę, wychowanie, kolegów (przyjaciół nie miałem) muzykę jakiej słuchałem, to jak się później uczyłem, jak pracowałem … zawsze coś nade mną wisiało, coś co wypaczało moje pojmowanie świata, jakiś oszukańczy demon, wykrzywiający wszystko co robiłem i czym byłem, a także to co i jak mówiłem ..


1. Dzieciństwo

Praktycznie od niemowlęcia byłem bardzo rozpieszczanym dzieckiem. Moi dziadkowie, wójkowie ciocie a także dalsza rodzina (że nie wspomnę o mojej kochanej mamie i tacie) wpadali w zachwyt na sam mój widok (byłem pierworodny). To było całkiem przyjemne z mojego późniejszego, bardziej już świadomego punktu widzenia. Wszystko to było jednak jakimś nieproporcjonalnym uwielbieniem małego chłopca który nie mógł się obronić bo nawet nie przyszło mu do głowy aby się bronić. Przyjmowałem to wszystko bo byłem mały i nieświadomy i nawet czułem się wtedy szczęśliwy. Wszystko było robione dla mnie a często też i za mnie. To wyręczanie mnie z obowiązków, to, że nie nauczono mnie pracować, dbać o siebie i o swoje otoczenie uczyniło mnie bardzo słabym człowiekiem. Wytworzyła się w późniejszym okresie mojego życia przepaść między mną a moimi rówieśnikami. Otóż ja, tak kochany przez wszystkich, ja który byłem najważniejszą osobą wśród najbliższych, jak się okazało nie byłem taki między moimi kolegami. Nie byłem w ich paczce a jeśli kiedyś zdarzyło mi się na krótko przebywać pośród nich, byłem upokarzany. Ja, silny miłością najbliższych słabłem pośród tych z którymi dzieliłem podwórko, i ulicę. To było bardzo niedobre doświadczenie dla pierwszoklasisty, i w dalszych latach – wryło się ono cierniem w moje serce i duszę. Byłem biedny i bezradny, i choć zdarzały się i dobre momenty to jednak to co złe pamiętamy najbardziej. Często prześladuje nas to do końca życia. O dobrych chwilach bardzo szybko zapominamy. To wie każdy psycholog .

2. Szkoła.

7 klasa szkoły podstawowej: zacząłem słuchać ostrego metalu, palić papierosy, trochę popijałem, jednak wszystko nie odbijało się jeszcze na mnie w sposób chorobowy. To, jak żyłem i jak byłem postrzegany oraz traktowany przez otoczenie było nienormalne. Wciąż ta przepaść: ja i oni! Stałem się bardzo nieśmiały i wycofany (po trosze nauczono mnie takiej postawy we wczesnym dzieciństwie) wszystko to dołączając późniejsze wydarzenia przekonało mnie o tym, że jestem obrazą dla Boga.

Mamę mam bardzo religijną i to ona choć i po troszę moja babcia ze strony mamy nauczyły mnie przebywania w tematach wiary. Przewijała się ona przez moje życie odkąd pamiętam. Myślę, że to dobrze ponieważ dzięki temu nie spotkał mnie los jeszcze gorszy. Bez Boga bowiem wszystko idzie na opak. Prędzej czy później każdy odrzucający go się o tym przekona. Słyszałem o wielu przypadkach w moim miasteczku gdzie moi znajomi tracili życie w nieszczęśliwych wypadkach, niekiedy z powodu jakiejś choroby, jednak przeważnie były to wypadki które nie powinny mieć miejsca. Jedna osoba biorąc kąpiel po pijanemu utopiła się w wannie, inny mój dobry znajomy spalił się w swoim pokoju zaprószając ogień od tlącego się papierosa. Był pijany w sztok. Kolejny przypadek tragicznej śmierci wydarzył się podczas powrotu z imprezy. Chłopak jechał bez pasów, drzwi od samochodu nie były domknięte. Przez co wypadł przez nie prosto pod nadjeżdżający samochód. Ktoś inny zmarł wróciwszy ze szpitala. Nawet nie wiem na jaką był chory chorobę. Bardzo przytył w ciągu krótkiego czasu a w parę dni później dowiedziałem się, że nie żyje … Nie byłem na pogrzebie żadnego z nich. Szkoda. Wszystko to zdarzyło się w przeciągu połowy roku. Cztery istoty ludzkie z jednego osiedla, z jednej paczki. Z miejsca spotkań które przez otoczenie nazwane było siedliskiem zła … Szkoła zawodowa, póżniej rok w ogólniaku. Wtedy rozpoczęło się coś co ja nazywam moją życiową tragedią. Pojawiły się książki New Age które czytałem namiętnie i praktykowałem to wszystko o czym traktowały. Było to pseudoantidotum na moje poczucie odrzucenia i osamotnienia które wciąż trwało we mnie bardzo głęboko. Pierwsza miłość a później szybka jej utrata. Czułem w sobie ogrom cierpienia.

3. Doświadczenie

I tu się powtórzę, przepiszę po prostu to co napisałem w poprzednich postach bo myślę, że dobrze to oddałem: Wtedy, 19 lat temu moim udziałem było ogromne cierpienie, tak dojmujące, że miałem całkiem blisko do stanu zwanego w psychiatrii psychozą. Byłem młodym i niesłychanie wrażliwym dziewiętnastolatkiem który niewiele wiedział o świecie i o życiu ale dużo czuł. Postawiłem więc wszystko na "jedną kartę". Pewnego późnego wieczoru padłem po prostu na kolana, położyłem głowę na moim łóżku i bardzo zapragnąłem aby "stanął" na niej swoimi stopami Jezus. Straciłem nagle poczucie, że jestem, zyskując jednocześnie świadomość, że zostałem wypełniony miłością i radością tak wielką, że całe moje cierpienie i problemy z których ono wynikało zostały starte w ułamku sekundy. Przestały po prostu istnieć. To był błogosławiony stan którego nigdy go nie zapomnę. Odbił on w mojej duszy i w moim sercu pieczęć samego Boga. Gdy nie dostało się wystarczającej ilości prawdziwej miłości w dzieciństwie, to w późniejszym etapie życia często przychodzi cierpienie. Może być ono przyczyną wielu zaburzeń, nerwic, lęków, depresji itp. Serce takiej osoby zamienia się wtedy w coś w rodzaju "czarnej dziury" wsysającej w siebie każde napotkane uczucie i wszelkie oznaki życzliwości i uwagi ze strony innych. Im więcej tym lepiej. Niestety, rzadko bywa zaspokojone. Kiedy ponownie wszedłem w świat, nie był mi on w stanie ofiarować nawet procenta z tego co wcześniej otrzymałem od Chrystusa, a moje serce zamieniło się w taką właśnie "czarną dziurę". Miłość "odeszła", przynajmniej tak mi się wtedy wydawało, a na jej miejsce nie przyszło nic co byłoby współmierne. Wszystko zaczęło się walić i zapadać. Wszędzie wypatrywałem czegoś równie pełnego, czegoś co dałoby zaspokojenie. Byłem w świecie tylko ciałem, duszę miałem zamkniętą. I wtedy pomyślałem, że Bóg mnie chyba nienawidzi, skoro tak mnie doświadcza. Teraz wiem, że było inaczej.

To bardzo długa historia ...

Cdn.

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Obsługiwane przez usługę Blogger.

Followers

Total Pageviews

Serdecznie witam :))

Popular Posts

Sample Widget